Zbita porcelana
Większość życia dźwigałam ciężar straty mamy za dzieciaka. Przechodziłam wszystkie etapy tego stanu od pozornej obojętności, przez żal, wściekłość do buntu przeciwko mamie. Chociaż w głębi serca tłumaczyłam sobie, że to nie jej wina, że nie była idealną matką, bo skąd miałaby mieć kompetencje rodzicielskie. Była aniołem i wiele osób, które ją znały do dzisiaj mi to mówią. Ciepła, życzliwa i zawsze pomocna. Tak bardzo pomocna innym, że ja czułam się często zazdrosna o nią. Poświęcała czas dzieciom z domu dziecka i chciała je wszystkie ochronić przed światem ale ja czułam się odtrącona. Później gdy zachorowała i odeszła miałam do niej żal. Żal, że umarła, żal, że mnie zostawiła. Tak bardzo mnie to skrzywdziło, że nie chciałam o niej myśleć. Nie chciałam chodzić na cmentarz. Jakieś dwie siły kłóciły się we mnie, że to przecież Matka, a na nią nie można się gniewać. Wiem, że była dobrym człowiekiem i wiem, że lekko w życiu nie miała. Samo to, że założyła rodzinę z moim tatą, który był bardzo trudnym człowiekiem ( też lekko nie miał), pozwalało mi zaobserwować jak ciężka była codzienność, bo ta relacja była mega powikłana.
Tata był cholerykiem, przewijał się alkohol a i mama potrafiła się napić. Dla mnie były to straszne chwile, awantury, płacz, itp.
Wściekła byłam na mamę, że nas od tego nie uchroniła. Po jej śmierci zapamiętałam tylko te momenty uwierające. Teraz już wiem, że łatwiej mi było pogodzić się z jej stratą przyjmując taki mechanizm obronny. Teraz też wiem, że te błędy, które ja popełniałam były konsekwencją mojego dzieciństwa. Ja też nie uchroniłam moich dzieci przed moim widokiem pod wpływem alkoholu. I nie istotne jest, to że u mnie awantur nie było. Ja po prostu pamiętam co mi robił widok pijanego rodzica i prawdopodobnie to samo fundowałam swoim dzieciom. Gdy to do mnie dotarło powiedziałam sobie, że nie ma takiej ceny, za którą doprowadzę się do stanu upojenia alkoholowego. Nie zrobię tego więcej moim dzieciom. Na razie jestem tak zafiksowana, że nawet nie wyobrażam sobie napić się wina do posiłku.
Kolejną sprawą była kwestia palenia papierosów przez moją mamę. Miałam jej za złe, że paliła nawet po zdiagnozowaniu choroby nowotworowej. Nie dość, że nie broniła się przed chorobą ( nie pamiętam by badała się profilaktycznie) to jeszcze sama się w nią pchała paląc papierosy. Ale uwaga, ja też paliłam papierosy i zaczęłam całkiem niedługo po śmierci mamusi. Skończyłam gdy dotarło do mnie, że jestem dzieciakiem zatrzymanym w okresie buntu. Bunt, który trwał prawie trzydzieści lat. Trwał a może i nadal trwa. Są chwile i sytuacje, w których działam jak w amoku ale to jest spadek w postaci DDA. Długo tłumaczyłam się, że mam prawo tak się zachowywać. Nie przynosiło mi to jednak ulgi.
Przyszedł czas, w którym wypadało przeprosić się ze świadomością i wyciągnąć ją ponad DDA i inne etykiety. Jest to proces. Długi, żmudny, jeden krok w przód, dwa w tył, trzy w przód i zatrzymanie. Pomału ale w sumie ciągle w przód. Najtrudniejszy etap tego procesu to zrozumienie dlaczego tak się stało. Kolejny to świadomość, że wszystko czego brakowało mi w dzieciństwie jestem w stanie dać sobie teraz sama. Jeżeli czułam się niekochana, to muszę pokochać się teraz, jako dorosła sama. A miłość, to nie jest objadanie się, wlewanie w siebie alkoholu czy inhalacje z dymu papierosowego. Kochanie siebie, to poranne spacery na boso, to delektowanie się chwilą tu i teraz, to wyciszanie przez medytacje, to praca nad sobą. To świadome odcięcie się od osób, które kotwiczyły mnie w bolesnej przeszłości doprowadzając do czkawki żalu i bólu. To patrzenie w przód z podniesioną głową.
Ostatnio dowiedziałam się, że moja mama była niechcianym dzieckiem. Babcia próbowała usunąć ciążę pijąc jakieś mikstury. Nie udało się, mamusia się urodziła. Miała dużo starsze rodzeństwo, na które trochę scedowano obowiązki wychowawcze małej Uleńki. Ale rodzeństwu to nie było w smak. Później związała się z moim tatą, gdzie była równie samotna. Rodzina mojego taty ( a przynajmniej babcia) nie pałała wielkim ciepłem do mamy, która była zwykłą pielęgniarką. Usłyszałam takie słowa: "Twoja mama nigdy nie miała kochającej rodziny, była na marginesie obydwu rodzin, w których żyła".
Jak mogłabym z tą wiedzą dalej pielęgnować żal do mojej Mamusi? Nie mam prawa. Nie mam prawa oceniać jej postępowania i wyborów. Wiem, że to co robiła było podszyte dobrymi intencjami a to jak sobie radziła było konsekwencją jej dzieciństwa. Ja mam to szczęście ( wielokrotnie to powtarzam), że żyję w lepszych czasach. Mam większy dostęp do wiedzy przez co mogę poszerzać swoją świadomość. Moi rodzice tak nie mieli. Dlatego moim obowiązkiem jest sięgać do tej wiedzy i robić z niej pożytek dla swojego dobra i dla dobra mojej rodziny, przyjaciół i osób, z którymi mam przyjemność pracować.
Choć nie raz czułam się jak zbity wazon porcelanowy to dzięki doświadczeniom i pracy nad sobą łączę te pęknięcia złotym spoiwem. Teraz jestem silniejsza, bardziej wyrozumiała, empatyczna. Zrzuciłam z siebie ciężar dzieciństwa i przypomniałam sobie jak pachniała skóra mojej mamy. Przypomniałam sobie jak mnie przytulała, jak się ze mną bawiła i jak się śmiała. Wyłaniają się ze szczelin mechanizmów obronnych piękne, zapomniane wspomnienia. Płyną strugą łez prawdziwie uwalniającą, oczyszczającą. Mamusiu kocham Mamusię, wszystkiego dobrego z okazji Dnia Matki, niech Anioły Mamusię ukoją.