Własny koń spełnienie marzeń czy przekleństwo?
Każdy kto miłuje jazdę konną chce mieć własnego ukochanego kopytnego. Wiemy, że jest to duża odpowiedzialność ale jakoś tak do nas to nie dociera. Do czasu, w którym nie skonfrontujemy się z końską codziennością. Poza ewentualnymi problemami żywieniowymi, zdrowotnymi i szokiem finansowym ( bo z tego wszystkiego najtańsze okazuje się kupno konia) dochodzi aspekt nie dogadania. Jak kupowaliśmy konia był taki fajny a teraz jest niebezpieczny, odmawia skoku, gryzie przy siodłaniu etc. Pierwszy komentarz jaki słyszę - oszukali mnie. Może i tak ale przyjrzyjmy się kilku faktom:
Po pierwsze czy zrobiony był pakiet badań przed kupnem? Jeśli tak to mamy większe szanse, żeby wiedzieć co w koniu piszczy i kupujemy go nieco bardziej świadomie.
Czy wsiedliśmy na niego? Zakładam, że tak i super chodził. Mógł być trochę zmęczony, (bo nie takie praktyki się widywało przed sprzedażą) lub chwilę wcześniej siedział na nim bystrzejszy kierowca, który obudził leniwca. Tylko w domu jakoś tak to nie wygląda jak przy kupnie.
Ok, ogarniamy już karmienie, pielęgnację ale jeszcze trzeba dokształcić się co z dobrostanem. Zakładamy, że dotarło do nas, że koń ma klaustrofobię i nie lubi boksów. Wiemy, że musi mieć stado i padok. Jest mega ciężko znaleźć taki pensjonat ale optymistycznie rzecz biorąc przyjmujemy, że temat ogarnięty.
Co z tym posłuszeństwem? No taki fajny był, worek kasy kosztował i nie chce skakać, albo wozi nas, albo w inny z miliona sposobów uprzykrza nam to co miało być sielanką.
Trzeba spojrzeć prawdzie w oczy. Zdaje się , że nasze umiejętności nie są na takim poziomie by mieć własnego konia. To, że zrobił się nie fajny wynika z braku wiedzy i umiejętności dogadania się z koniem. Jeżeli przed kupnem był inny, lepszy to ewidentnie jest to nasza wina, że stał się taki. Jeżeli kupiliśmy takiego ( powodów może być sporo - litość, chęć pomocy, niewiedza etc) to znaczy, że mamy dużo pracy przed sobą ale na własne życzenie ( zdecydowanie do tej grupy osób należę ja) .
I co dalej? Zaobserwowałam , że tu ludzie są podzieleni na trzy grupy. Pierwsza to taka, która sięga po patenty, przemoc itd. Druga odstawia konia nie interesując się nim specjalnie następnie go sprzedają (niektórzy robią to szybciej inni dopiero po skrajnym zaniedbaniu a jeszcze innym są odbierane przez "zielonych" ) Bo jak tu kochać coś czego się boimy?
Jest i trzecia grupa ludzi tych, których cenię najbardziej. To ludzie, którzy kroczą drogą rozwoju. Nie pozbywają się problemu ale podchodzą do niego jak do wyzwania. Zaczynają pracę od zera. Od relacji z koniem, od dotyku, prowadzenia, budowania zaufania. Dają sobie czas, nie spieszą się. A co najważniejsze szukają rozwiązania. I zaczyna się galop, milion kupionych książek o mowie ciała, biomechanice, mózgu konia, ewolucji, porozumieniu by zrozumieć i rozkminić zachowanie kopytnego. Następnie szkolenia, webinary, kursy, spotkania i rozmowy. Później trochę praktyki i wyciągnięci z podziemia ( nie brani zbyt poważnie przez światek sportu) trenerzy, konsultanci, instruktorzy, zawodnicy alternatywni. Nie tacy co mówią, że jazdę konną ogarniemy w rok tylko tacy, którzy mówią, że jest to nauka na całe życie. Nie tacy, którzy zakładają patenty i wio, tylko tacy którzy ściągną nas z konia i nauczą przestawiać go wzrokiem.
Jest to długa, żmudna droga, która później przyniesie satysfakcję. Nie ma dróg na skróty. Rozwój zawsze jest lepszy od bezmyślnego naśladownictwa. Ja osobiście polecam krytyczne myślenie. Wiemy, że koń to zwierzę odczuwające ból oraz emocje. Jeżeli możemy zbadać konia fizycznie to z psychiką nie jest tak prosto. Wiemy, że coś jest na rzeczy ale psychologia koni jest w powijakach. Możemy starać się przełożyć na matrycę ludzką ale nie jest to to samo. Jednak dajmy sobie czas i uczmy się od najlepszych, dosłownie. Nie zwracam osobiście zbytniej uwagi na medale i puchary. Dla mnie istotna jest jakość. Z konia można czytać. Rzuć okiem i zobacz jak on się czuje i czy się dobrze bawi. A jak przy tym robi to czego się od niego oczekuje to jest mistrzostwo świata. Druga sprawa to konie emeryci. Jeżeli ktoś jest dobrym jeźdźcem i miał konia, który pomógł mu osiągnąć sukces przyzwoitym jest go nie sprzedawać. Pokaż mi jak wygląda Twój emeryt a powiem Ci co z Ciebie za człowiek. Oczywiście ludzie żyją ze sprzedaży koni ale jak słyszę " to jest członek mojej rodziny, zawdzięczam mu tak dużo..." a potem wystawiamy go
na sprzedaż to ja dziękuję za taką rodzinę.
Ja w taki sposób wybieram ludzi, od których się uczę. Empatia jest formą inteligencji także sposób sprawdzony na 100%.
No i co w związku z tym? To kupować czy nie?
Wybór należy do Ciebie. Jeżeli stać Cię czasowo, finansowo i empatycznie poświęcić się dla dobra konia i swojego rozwoju to tak. Dużo to kosztuje kasy, wyrzeczeń, nerwów, smutków ale i radości. Nie musisz tego robić. Bo jak coś nie pyknie to co wtedy? Sprzedasz go? Myślisz, że jemu to bez różnicy zmiana miejsca, stada ? Że da się tak bez stresu?
Pewnie, że z czasem może okazać się ta zmiana dla niego lepsza. Jednak jeżeli nie możesz zapewnić za siebie, że jesteś w stanie na dobre i złe być ze swoim koniem to już absolutnie za inne osoby ręczyć nie możesz. A to, że nie powinno być Ci obojętne gdzie i jak koń trafi, to oczywista oczywistość. Jeżeli Cię stać finansowo i masz możliwości a z czasem troszkę gorzej, nie kupuj. Można się rozwijać na cudzym koniu a najlepiej koniach ( każdy jest inny i im ich więcej tym lepsze doświadczenie). Jak to się mówi nie trzeba kupować fabryki czekolady by ją zjeść. Może jeszcze się trafi dogodniejszy moment na kupno własnego konia. Pamiętaj to jest istota żywa, czująca fizycznie, psychicznie i ma emocje. Dlatego z chwilą podjęcia decyzji o kupnie decydujesz się na dużą odpowiedzialność za istotę, która potrzebuje kompleksowej opieki.
Wierzcie mi jeżeli możecie odłożyć tą transakcję to może warto to zrobić. Mam 19 koni w stajni od kilkunastu lat. Wcześniej miałam jednego w pensjonacie. Z końmi mam do czynienia od 8 roku życia. Na oglądałam się już trochę. Siedziałam w państwowych stadninach i stadach ogierów, u prywatnych hodowców, sportowców i przedsiębiorców. Pracowałam i w Polsce i za granicą. Ale najbardziej do zabrania głosu upoważnia mnie fakt, że przerobiłam na własnych koniach kolkę operacyjną, mięśniochwat, ochwat, złamanie, RAO, rorera, syndrom Woblera, porody, padnięcie matki w 5 dobę po porodzie, padnięcie konia po pół rocznym tułaniu się po klinikach, możliwych dostępnych w Polsce badaniach i jeszcze nie zdiagnozowaniu, lipcówka, naderwane ścięgna, więzadła, syndrom trzeszczkowy itp. Fakt, że wiele z tych koni trafiło do mnie w takim stanie ale nigdy nie odpuszczam. Leczę, rehabilituję, płacę i płaczę. To teraz wybierz sobie 2 schorzenia z wyżej wymienionych i zobacz ile kosztuje diagnoza, leczenie i rehabilitacja. A nie wszystko jesteś w stanie wyleczyć, czasami walczysz tylko o poprawę jakości życia a czasami się to nie udaje. Tak czy siak za wszystko płacisz.
Teraz odpowiedz sobie na pytanie czy chcesz kupić konia.